Wychowana w „kulturze kamienic”
 
Wśród naszych rozmówczyń znalazła się pani Iwona Guzicka, miłośniczka historii, w tym oczywiście i takiej, która dotyczy gliwickich kamienic.
 
Jak długo mieszka Pani w tej kamienicy?
 
Wstyd się przyznać, ale mieszkam tu już od 1966r. Można powiedzieć, że zostałam wychowana w „kulturze kamienic“. Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej.
 
Zatem mieszkanie w nowoczesnym bloku nie wchodzi w grę?
 
Nie, nie, nie. Nowoczesność nie jest dla mnie. Na pewno odczuwałabym jakiś rodzaj przytłoczenia wynikający z obecności metalu, szkła, symetrii bądź, co gorsza, „artystycznej asymetrii“. Zresztą, mieszkam w kamienicy od zawsze i dla mnie zmiana miejsca byłaby czymś strasznym. Odkąd stałam się świadomą osobą, pamiętam wszystko na temat mojej kamienicy. Każdy remont, wspólny problem. Trochę boję się o tym mówić, ponieważ nie jestem tego pewna, ale jak byłam mała, a moi rodzice w sąsiednim pokoju robili remont i zdzierali tapety oraz farby, to na tynku namalowana była postać Adolfa Hitlera. Nie mogę w stu procentach tego potwierdzić, ale chyba tak rzeczywiście było i to mógł być on. Na całe szczęście, moi rodzice jakoś to wydrapali i teraz chyba już nic tam nie pozostało. Przypominam sobie również początkowy wygląd mieszkania, które niegdyś zajmowało całą kondygnację, przez co jedni mają dziś beznadziejną łazienkę, a drudzy kuchnię.
 
Czy pamięta Pani albo zna jakąś ciekawą i interesującą opowieść o tej kamienicy?
 
Jest w sumie taka jedna historia o Pani... hm, nie pamiętam teraz jak ona miała na imię, ale jej nazwisko to Dwornik. Niestety, już nie żyje, ale mogę wam o niej opowiedzieć. Była typową Ślązaczką. W tej kamienicy pełniła funkcję takiej jakby konserwatorki, sprzątaczki, ochrony. Jak pewnie wiecie, w roku 1945, kiedy Niemcy dość nieprzychylnie obchodzili się z mieszkańcami Gliwic, pani Dwornik straciła przez nich całą swoją męską część rodziny. Przez tę sytuację wyczuwało się u niej jakiś taki żal, smutek, zgorzkniałość. Miała ona swoje zasady i ustalone dni, kiedy porządnie czyściła całą kamienicę. Przypominam sobie pewną sytuację, kiedy wracając do domu ze szkoły zobaczyłam panią Dwornik pucującą podłogę w dzień „niesprzątania“. Spytałam ją wtedy: „Pani Dwornik, po co pani dziś sprząta?“ Odpowiedziała mi zdaniem, które pamiętam do dziś: „Właściciel z Niemiec przyjeżdża, więc musi być porządek.“
 
Czyli można powiedzieć, że odczuwała ona pewien respekt do Niemców, tak?
 
Tak, zdecydowanie tak było. A nie wiem, może sąsiedzi wam opowiadali o pożarze, który miał miejsce w tej kamienicy?
 
Nie, niestety nie. Czy mogłaby Pani coś o tym powiedzieć?
 
Oczywiście. Nie jestem jednak pewna, czy jestem odpowiednią osobą do udzielania takich informacji, ale spróbuję. Nie pamiętam kiedy dokładnie się to stało, jakoś między 1988 a 1993r. Jeśli byłyście na górze to na pewno zwróciłyście uwagę na wejście na strych. To właśnie tam się na początku zapaliło. Był to dość poważny pożar, dwie ofiary śmiertelne. Z racji tego, że wówczas tzw. margines społeczny nie miał gdzie się podziać, obrał sobie na cel swoich imprez nasz strych. Właśnie po takiej nocnej libacji prawdopodobnie ktoś rzucił niedopałek papierosa, zajęło się najpierw pranie, później drewniany strop. Jak już mówiłam, zginęły dwie osoby, spaliły się dwa piętra. Na szczęście wszystko działo się w sąsiednim pionie. „Na szczęście“ dla mnie, bo dla sąsiadów to była wielka tragedia. Pamiętam, że sąsiadka z góry, świeżo po remoncie, kiedy spłonął cały dach, przez dwa tygodnie nocowała pod gołym niebem. Pogoda była w miarę dobra, więc nie było większego problemu. Później stopniowo kamienica zaczęła się odbudowywać, ale strach w nas wszystkich pozostał. Zresztą, do tej pory gdy tylko słyszymy syreny alarmowe, to stajemy na baczność. Przecież my w tamtych czasach nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Oczywiście, każdy był teoretycznie do tego przygotowany, ale kiedy to się zaczęło dziać naprawdę, wszyscy zaczęliśmy uciekać w popłochu.
 
Nie miałyśmy pojęcia o tym pożarze...
 
On w tamtych czasach był nagłaśniany, ale teraz każdy już o tym zapomniał.
 
Wspomniała Pani o odbudowie. Jak to wyglądało?
 
Tragicznie. Właściwie odbudowano tylko to, co wyraźnie trzeba było. A resztę zrobiono jak kompletną fuszerkę. Świetnym przykładem jest klinkier na dole, która zamiast porządnej renowacji została zamalowana zwykłą, emulsyjną, różową farbą. Tragedia! Jak teraz się przyjrzycie, to spod tej farby zaczyna przebijać prawdziwy, żółty kolor elewacji.
 
Mieszkańcy tej kamienicy nie mieli nic do powiedzenia?
 
Ależ skąd! Wtedy nie było wspólnot mieszkaniowych. Pewnego dnia przyszedł ktoś, zamalował i uznał sprawę za zamkniętą. Zresztą, piętnaście lat temu kamienica ta była obrzydliwa, brudna, okropna i straszna, więc nawet taka drobnostka wydawała się czymś pozytywnym, niesamowitym. A kamienica była w naprawdę opłakanym stanie. Odpadał tynk, a po schodach człowiek bał się chodzić.
 
I nawet wtedy nie chciała się Pani wyprowadzić?
 
Nigdy! Ja po prostu czuję się związana z kamienicami. Tutaj życie toczy się własnym rytmem, mimo tego, że jest to centrum. Poza tym sąsiedztwo jest jak rodzina. Każdy wie, że może na siebie wzajemnie liczyć w każdej sytuacji. Jest tak świetna atmosfera, żyje się po prostu... fajnie.
 
A inne plusy mieszkania w kamienicy?
 
Tu są jakieś „nasze“ tradycje, zachowania. I przede wszystkim wielkość i przestronność mieszkań.
 
Znajduje Pani też minusy?
 
<śmiech> Pytanie nie do tej osoby, co trzeba. Ja jestem tak związana z kamienicami i jestem tak nimi zauroczona, że nie widzę żadnego minusa mieszkania tutaj. Dla mnie jeden plus niweluje każdy minus. Chociaż jest jeden, realny minus. W pobliżu kamienic likwidowane są sklepy spożywcze. I tak jak dla nas, młodych, nie jest to problem, bo możemy sobie jechać do supermarketu i mamy sprawę załatwioną, tak dla osób starszych jest to ogromna niedogodność Zwykłe wyjście po bułki jest wielką wyprawą. Jedynym, najbliższym sklepem jest tak zwany „OKRĄGLAK“, który, de facto, też ma być zlikwidowany. Wszystko przez komercję. Takim sklepikom nie opłaca się wynajmować tutaj lokalu, gdyż czynsze są strasznie wysokie. Przez to sklep na siebie nie zarabia. Mało tego: musi dopłacać.
 
To rzeczywiście mankament. Skoro jednak sama Pani szacuje, że rachunek zysków i strat jest dla kamienic dodatni, porozmawiajmy o tym, jakie skarby znajdują się w ich wnętrzach.
 
U sąsiadów piętro niżej, nie wiem czy byłyście, jest piękny kaflowy piec. Ten który ja mam jest zwyczajny, natomiast oni mają piec z koroną, narożny. Przepiękny! Ja, niestety, takim nie dysponuję, ale chyba nie jest mi on do szczęścia potrzebny.
 
Z tego co zdążyłam zauważyć, Pani mieszkanie utrzymane jest w lekkim i przejrzystym stylu. Ja osobiście przyzwyczaiłam się do widoku mieszkań w kamienicach z ciężkimi, ciemnymi meblami…
 
Już wyjaśnię, z jakiego powodu mam właśnie takie mieszkanie. Ogólnie może moje meble nie są ciężkie i ciemne, ale ja najchętniej właśnie takie bym tutaj wstawiła. Nie mam takich z jednego, podstawowego powodu: tu jeszcze niedawno były stropy, po których strach było chodzić. Istniało ryzyko, że jak postawię coś ciężkiego to mogę szybko wpaść do sąsiadów z niezapowiedzianą wizytą. Zresztą, z dzieciństwa pamiętam, że w oficynie spadł jeden strop. Jeszcze przed oczami mam mój widok z okna, jak ten strop sobie wisi. Natomiast u nas była taka sytuacja, że jak trzy lata temu zsunęłam kanapy na środek pokoju, żeby pomalować ściany, to skończyło się to tym, że trzeba było rozbierać całą podłogę i wszystko wymieniać, bo u sąsiadów zaczął pękać sufit. W tym momencie stropy są już wzmocnione, natomiast przez pół roku miałam wyłączony cały pokój, nie dało się tu wejść, bo była odkryta podłoga i miałam podgląd do sąsiadów.
 
Cieszę się, że są takie projekty, jak „Szepty…”. Kiedyś wraz z koleżanką robiliśmy też taki szkolny projekt dotyczący właśnie Gliwic. Pamiętam, że uczniowie mieli się przejść po Gliwicach i poszukać jakichś ciekawych rzeczy. No i każda z tych osób przyszła i przyniosła jakieś tam informacje. Okazało się, że jedna z tych grup trafiła na bardzo znaną kiedyś postać Wilhelma Heiderscheid’a. Nie wiem, czy znacie. I tak się zaczęło - od takiego drobiazgu. Detalu powiodła nas droga jego tropami. Okazało się, że Wilhelm Heiderscheid założył FABRYKĘ DRUTU, założył szkołę przemysłową, w której teraz mieści się VLO, założył też szkołę na Jana Śliwki, dzisiejszą „dwudziestkę”, podstawówkę, która kiedyś nawet nosiła jego imię. A na koniec uczniowie dotarli do grobowca Heiderscheid’a, który jest w Gliwicach. Mało tego, okazało się, że grobowiec ten jest bardzo zniszczony, był obrośnięty mchem. Zaczęli więc go czyścić, a wtedy okazało się, że grobowiec jest z zielonego marmuru, przepiękny. Brakuje na nim detali, ale jest tak niezwykły, że trafił do Muzeum w GZUT. Figura jest cenna, zatem nikt nie zgodził się przenieść jej na cmentarz. Pamiętam, że mieliśmy takie plany, żeby zmobilizować mieszkańców Gliwic do zrobienia kopii tej figury i tamten grobowiec odtworzyć, no ale jakoś nam się to nie udało. Jednak cała przygoda była niesamowita.
 
Rozmawiała: Wiola Tomalak

    

Projekt dofinansowany ze środków Programu Operacyjnego Fundusz Inicjatyw Obywatelskich